Chopin
640
tytuł:
Chopin
gatunek:
melorecytacja
muzyka:
słowa:
info:
wiersz z 1949 r.
Olchy nieruchome mokną w czarnej, zielonej wodzie. Brzozy bieleją w mroku nad śpiącą, stojącą rzeką. Mgły się wleką śród pni, mgły na polanie tańczą, śpiewają kołysankę, dłonie bledziutkie kładą na mogiłę powstańczą, samotną...
Boże, kto ciebie nie czuł w Ukrainy polach... Jadą srebrni rycerze, skrzydła u ramion mają sokole, koń pod rycerzem biały. Koń biały prowadzi w step, koń nurza się w zieloność, jak łódka biała brodzi śród fal i traw i bodiaków, śród kwiatów powodzi...
Koń biały pochyla łeb nad drewnianym barłogiem. O, sławo, przyszłaś za późno. Patrzą gasnące oczy. Śmierć stoi w drzwiach, ode drzwi z buławą w ręku kroczy, buławą żegna. O, sławo, zawsze przychodzisz za późno. Zawsze przychodzisz za późno...
Świeco niedobra, właśnie pora była zgasnąć, teraz wiatr od ogrodu firanki rozchyla, zielono do księżyca odbłyska posadzka. List przyszedł dzisiaj rano, a pani Słowacka już go na pamięć umie, lecz raz jeszcze czyta. Siedzi z listem po ciemku, do piersi przytula, a list w dłoniach rozkwita, a list szumi w głowie, list z Paryża... Od Jula. Jakże teraz zasnąć...?
Wiem, że wróceniem mojem lat bym ci przysporzył. Mów, matko, gdy spytają, czy twój syn powraca, że syn twój na sztandarach, jak pies się położył i choć wołasz, nie przyjdzie. Oczy tylko zwraca.
Świeco niedobra, właśnie pora była zgasnąć...
Chwieją się, chylą się, świecą złote promyki! Jeszcze chwila, ulecą na podmuchu muzyki! Zawirują, zakręcą razem z muzyką twarze, ramiona obnażone, atłasowe krawaty, w te płomyki - i panie, i panowie, i kwiaty! Ważki, srebrne, błękitne, wspomnienie i przeczucie i dumka ukraińska i francuskie pasaże - wszystko w jednej minucie walca. W jednej minucie...
Ktoś stanął przy fortepianie, ktoś szepnął ”O, vous adore”. Ach, czemu to nie Marysia Wodzińska... Na próżno serce truciznami poim... Kochanko pierwszych dni, znów jestem twój!
Siąpi deszcz mazowiecki, szepce, pochlipuje. Deszcz zgrzebny, kapuśniaczek, cichutki... A pastuszek maleńki w szarym worku na głowie, ociekający wodą podśpiewuje pajęczynę piosenki... Oj, dana, oj da-dana... Taki wicher, ulewa, a to idzie i śpiewa. Taka bieda na dworze, a ty śpiewasz, nieboże?
Ach, Delfino! Delfino! Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiły i coś tam klaszcze za borem. To słowiki w leszczynie, w leszczynie, w Antoninie... Wieczorem... Gdzie, gdzie to? Gdzie to wszystko? Książę pan tak łaskawy, księżniczka taka śliczna... A on był nauczycielem muzyki...
Słucha król piosnki słowiczej, słucha w Gródku na chłodzie, do rana. Od tej nuty tajemniczej w trzy dni, królu, śmierć tobie pisana! Tak się sama układa ballada, kaszel rwie się z piersi suchotniczej, król Polaków na piosnkę słowiczą zapada, król Polaków umiera od piosnki słowiczej...
Gdzie to? Gdzie to wszystko? W tej muzyce zostało na zawsze. W niej noce zieleńsze, mgły cieńsze, gwiazdy jaskrawsze. W niej lilie bielsze, słowiki śmielsze, oczy kobiet gorętsze. W niej rycerze prawdziwsi, aniołowie tkliwsi i dzieci kolędy świętsze. W niej Bóg bliższy, step szerszy. W niej czarnoksięskich wierszy rzewniejsza kantylena. W niej żywsze zostało, niźli za życia, ciało Chopina...
Człowiek spłonął, jak świeca, a płomień uleciał ptakiem! A promień frunął aniołem, ognia błękitnym słupem, ognia srebrną kolumną nad trupem, nad popiołem, nad fortepianu trumną w niebo! I stoi w oknie wawelskiej baszty gwiazdą wyniosłą...
Leci liście z drzewa, co wyrosło wolno... Gwiazda nie zagaśnie! Ponad smutnem drzewem wieczna świeci w górze. A to Polska właśnie!
(pełna wersja z tomiku z 1949 r. - przesłał DiscoGraf)
Na skos, przez ciemne okno
Wawelskiej baszty, pająk
Rozpiął jedwabne nici
Jak koronkę melodii
srebrem połyskującą
I drżącą w czarnem niebie
Kropelkę światła łowi —
Gwiazdę daleką...
Olchy nieruchome mokną
W czarnej, zielonej wodzie.
Brzozy bieleją w mroku
Nad śpiącą, stojącą rzeką.
Mgły się wleką śród pni, mgły na polanie tańczą,
Śpiewają kołysankę,
Dłonie bledziutkie kładą
Na mogiłę powstańczą,
Samotną...
*Boże — kto ciebie nie czuł
*W Ukrainy polach —
Jadą
Srebrni rycerze, skrzydła
U ramion mają sokole,
Koń pod rycerzem biały,
Koń biały prowadzi w step,
*Koń nurza się w zieloność,
*Jak łódka biała brodzi
*Śród fal i traw i bodiaków,
*Śród kwiatów powodzi.
Koń biały pochyla łeb
Nad drewnianym barłogiem.
O, sławo, przyszłaś za późno.
Patrzą gasnące oczy,
Śmierć stoi w drzwiach, ode drzwi
Z buławą w ręku kroczy,
Buławą żegna. O, sławo,
Zawsze przychodzisz za późno.
Zawsze przychodzisz za późno.
*A idą posępni,
*A grają im dzwony,
*Ze wszystkich kościołów,
*A grają im dzwony
*Żałobne.
*A grają im dzwony,
*Ze wszystkich kościołów,
*A szumią, łopocą szarfami przyczołów
*Chorągwie, proporce
*Pogrzebne.
*Świeco niedobra,
*Właśnie pora była zgasnąć…
Teraz wiatr od ogrodu firanki rozchyla,
Zielono do księżyca odbłyska posadzka.
List przyszedł dzisiaj rano,
A pani Słowacka
Już go na pamięć umie,
Lecz raz jeszcze czyta.
Siedzi z listem po ciemku,
Do piersi przytula,
A list w dłoniach rozkwita,
A list szumi w głowie,
List z Paryża... Od Jula.
Jakże teraz zasnąć...?
Zielono do księżyca
Połyska posadzka,
Wiatr od góry zamkowej
Firanki rozchyla.
W kamienicy, we Lwowie,
Płacze pani Mochnacka.
Napisał jej Maurycy
O śmierci Kamila.
*Wiem, że wróceniem mojem lat bym ci przysporzył.
*Mów, matko, gdy spytają, czy twój syn powraca —
*Że syn twój na sztandarach, jak pies się położył
*I choć wołasz — nie przyjdzie.
*Oczy tylko zwraca.
*Świeco niedobra, właśnie
*Pora była zgasnąć...
Chwieją się, chylą się, świecą
Złote promyki,
Jeszcze chwila — ulecą
Na podmuchu muzyki!
Zawirują, zakręcą
Razem z muzyką twarze,
Ramiona obnażone,
Atłasowe krawaty,
W te płomyki — i panie,
I panowie, i kwiaty!
Ważki, srebrne, błękitne —
Wspomnienie i przeczucie —
I dumka ukraińska —
I francuskie pasaże —
Wszystko w jednej minucie
Walca. W jednej minucie —
Ktoś stanął przy fortepianie,
Ktoś szepnął:
„On vous adore”…
On vous adore.
Ach, czemu
To nie Marysia Wodzińska...?
*Na próżno serce truciznami poim...
*Kochanko pierwszych dni —
*Znów jestem twoim!
*Daj mi wstążkę błekitną,
*Oddam ci ją
*Bez opóźnienia.
*Albo daj mi cień twój
*Z giętką twą szyją —
*Nie, nie chcę cienia.
*Bywałem ja od Boga nagrodzonym
*Rzeczą mniej wielką:
*Spadłym listkiem
*Do szyby przyklejonym.
*Deszczu kropelką.
Siąpi deszcz mazowiecki,
Szepce, pochlipuje.
Deszcz zgrzebny, kapuśniaczek
Cichutki.
A malutki pastuszek,
W szarym worku na głowie,
Ociekający wodą
Podśpiewuje
Pajęczynę piosenki —
Oj, da dana, oj, dana —
*Taki wicher, ulewa,
*A to idzie i śpiewa —
*Oj, dana —
*Taka bieda na dworze,
*A ty śpiewasz, niebożę?
Ach, Delfino — Delfino —
*Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiły
*I coś tam klaszcze za borem.
To słowiki —
W leszczynie —
W leszczynie —
W Antoninie...
Wieczorem...
Gdzie to? Gdzie to?
Gdzie to wszystko?
Książę pan tak łaskawy —
Księżniczka taka śliczna.
A on był
Nauczycielem muzyki.
Słucha król piosnki słowiczej,
Słucha w Gródku na chłodzie, do rana.
Od tej nuty tajemniczej
W trzy dni, królu, śmierć tobie pisana.
Tak się sama układa ballada —
Kaszel rwie się z piersi suchotniczej —
Król Polaków na piosnkę słowiczą zapada,
Król Polaków umiera od piosnki słowiczej.
Gdzie to? Gdzie to wszystko?
W tej muzyce zostało
Na zawsze.
W niej mgły cieńsze,
Noce zieleńsze, gwiazdy
Jaskrawsze.
W niej lilie bielsze,
Słowiki śmielsze, oczy
kobiet gorętsze.
W niej rycerze prawdziwsi,
I aniołowie tkliwsi
I dziecięce kolędy świętsze.
W niej Bóg bliższy, step szerszy.
W niej czarnoksięskich wierszy
Rzewniejsza kantylena.
W niej żywsze zostało,
Niźli za życia, ciało
Chopina...
Człowiek spłonął, jak świeca.
A płomień uleciał ptakiem.
A promień frunął aniołem,
Ognia błękitnym słupem,
Ognia srebrną kolumną —
Nad trupem, nad popiołem,
Nad fortepianu trumną —
W niebo —
I stoi w oknie
Wawelskiej baszty
Gwiazdą wyniosłą...
*Lecą liście z drzewa,
*Co wyrosło wolne.
Gwiazda nie zagaśnie.
Ponad smutnem drzewem
Wieczna — świeci w górze.
*A to Polska właśnie.
26.08.2019
Objaśnienia:
1)
kantylena
-
(wł. cantabile – śpiewnie) typ melodyki w dziele muzycznym charakteryzujący się śpiewnym, lirycznym przebiegiem melodii (Wiki)
Przepisał Michał Wańko.
Szukaj tytułu lub osoby
Posłuchaj sobie
0:00
0:00
Na początku zdawało mi się, że to twór równie udany jak opisy przyrody w "Nad Niemnem" Orzeszkowej, ale patrząc na te kilka akapitów zawartych w nagraniu p. Korian trzeba oddać autorowi niebywały kunszt. Poezja! 😉
Na skos, przez ciemne okno wawelskiej baszty, pająk rozpiął jedwabne nici. Jak koronkę melodii srebrem połyskującą i drżącą w czarnem niebie kropelkę światła łowi. Gwiazdę daleką...
Olchy nieruchome mokną w czarnej, zielonej wodzie. Brzozy bieleją w mroku nad śpiącą, stojącą rzeką. Mgły się wleką śród pni, mgły na polanie tańczą, śpiewają kołysankę, dłonie bledziutkie kładą na mogiłę powstańczą, samotną...
Boże, kto ciebie nie czuł w Ukrainy polach... Jadą srebrni rycerze, skrzydła u ramion mają sokole, koń pod rycerzem biały. Koń biały prowadzi w step, koń nurza się w zieloność, jak łódka biała brodzi śród fal i traw i bodiaków, śród kwiatów powodzi...
Koń biały pochyla łeb nad drewnianym barłogiem. O, sławo, przyszłaś za późno. Patrzą gasnące oczy. Śmierć stoi w drzwiach, ode drzwi z buławą w ręku kroczy, buławą żegna. O, sławo, zawsze przychodzisz za późno. Zawsze przychodzisz za późno...
Świeco niedobra, właśnie pora była zgasnąć, teraz wiatr od ogrodu firanki rozchyla, zielono do księżyca odbłyska posadzka. List przyszedł dzisiaj rano, a pani Słowacka już go na pamięć umie, lecz raz jeszcze czyta. Siedzi z listem po ciemku, do piersi przytula, a list w dłoniach rozkwita, a list szumi w głowie, list z Paryża... Od Jula (?) Jakże teraz zasnąć...?
Wiem, że wróceniem mojem lat bym ci przysporzył. Mów, matko, gdy spytają, czy twój syn powraca, że syn twój na sztandarach, jak pies się położył i choć wołasz, nie przyjdzie. Oczy tylko zwraca.
Świeco niedobra, właśnie pora była zgasnąć...
Chwieją się, chylą się, świecą złote promyki! Jeszcze chwila, ulecą na podmuchu muzyki! Zawirują, zakręcą razem z muzyką twarze, ramiona obnażone, atłasowe krawaty, w te płomyki - i panie, i panowie, i kwiaty! Ważki, srebrne, błękitne, wspomnienie i przeczucie i dumka ukraińska i francuskie pasaże - wszystko w jednej minucie walca. W jednej minucie...
Ktoś stanął przy fortepianie, ktoś szepnął ... (fr.)... Ach, czemu to nie ... Świebodzińska... Na próżno serce truciznami poim... Kochanko pierwszych dni, znów jestem twój!
Siąpi deszcz mazowiecki, szepce, pochlipuje. Deszcz zgrzebny, kapuśniaczek, cichutki... A pastuszek maleńki w szarym worku na głowie, ociekający wodą podśpiewuje pajęczynę piosenki... Oj, dana, oj da-dana... Taki wicher, ulewa, a to idzie i śpiewa. Taka bieda na dworze, a ty śpiewasz, nieboże?
Ach, Delfino! Delfino! Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiły i coś tam klaszcze za borem. To słowiki w leszczynie, w leszczynie, w antoninie... Wieczorem... Gdzie, gdzie to? Gdzie to wszystko? Książę pan tak łaskawy, księżniczka taka śliczna... A on był nauczycielem muzyki...
Słucha król piosnki słowiczej, słucha w gródku na chłodzie, do rana. Od tej nuty tajemniczej w trzy dni, królu, śmierć tobie pisana! Tak się sama układa ballada, kaszel rwie się z piersi suchotniczej, król Polaków na piosnkę słowiczą zapada, król Polaków umiera od piosnki słowiczej...
Gdzie to? Gdzie to wszystko? W tej muzyce zostało na zawsze. W niej noce zieleńsze, mgły cieńsze, gwiazdy jaskrawsze. W niej lilie bielsze, słowiki śmielsze, oczy kobiet gorętsze. W niej rycerze prawdziwsi, aniołowie tkliwsi i dzieci kolędy świętsze. W niej Bóg bliższy, step szerszy. W niej czarnoksięskich wierszy rzewniejsza kantylena. W niej żywsze zostało, niźli za życia, ciało Chopina...
Człowiek spłonął, jak świeca, a płomień uleciał ptakiem! A promień frunął aniołem, ognia błękitnym słupem, ognia srebrną kolumną nad trupem, nad popiołem, nad fortepianu trumną w niebo! I stoi w oknie wawelskiej baszty gwiazdą wyniosłą...
Leci liście z drzewa, co wyrosło wolno... Gwiazda nie zagaśnie! Ponad smutnem drzewem wieczna świeci w górze. A to Polska właśnie!
w.29 ten francuski to - O, vous adore. Ach, czemu to nie Marysia Wodzińska (jaka Świebodzińska! Maria Wodzińska, ukochana Słowackiego i Chopina)
w.37 w Antoninie (pałac Antoniego Radziwiłła, gdzie grywał Chopin)
w.40 w Gródku (zwanym później Jagiellońskim do 1945r, gdzie słuchając śpiewu słowiku król Władysław Jagiełło przeziębił się śmiertelnie)
Obdarzony niezwykłą, absolutną wiedzą, tak i słuchem absolutnym, a na pewno wstydu brakiem. I chwili refleksji...
Żeby nie wiem, jak zmieniał podpisy, pełen kompleksów ktoś pragnący uwagi.
w.20 bez (?)
w. 31 ten francuski to - O, vous adore. Ach, czemu to nie Marysia Wodzińska (jaka Świebodzińska! Maria Wodzińska, ukochana Słowackiego i Chopina)
w.40 w Antoninie (w pałacu Radziwiłła w Antoninir Chopin był w 1827 i 18929)
w. 43 słucha w Gródku (zwanym później Jagiellońskim do 1945r, gdzie słuchając śpiewu słowiku król Władysław Jagiełło przeziębił się śmiertelnie)
A oto i pełny tekst (bo Tola Korian nagrała tylko fragmenty), podzielony tak, jak w druku:
Na skos, przez ciemne okno
Wawelskiej baszty, pająk
Rozpiął jedwabne nici
Jak koronkę melodii
srebrem połyskującą
I drżącą w czarnem niebie
Kropelkę światła łowi —
Gwiazdę daleką...
Olchy nieruchome mokną
W czarnej, zielonej wodzie.
Brzozy bieleją w mroku
Nad śpiącą, stojącą rzeką.
Mgły się wleką śród pni, mgły na polanie tańczą,
Śpiewają kołysankę,
Dłonie bledziutkie kładą
Na mogiłę powstańczą,
Samotną...
*Boże — kto ciebie nie czuł
*W Ukrainy polach —
Jadą
Srebrni rycerze, skrzydła
U ramion mają sokole,
Koń pod rycerzem biały,
Koń biały prowadzi w step,
*Koń nurza się w zieloność,
*Jak łódka biała brodzi
*Śród fal i traw i bodiaków,
*Śród kwiatów powodzi.
Koń biały pochyla łeb
Nad drewnianym barłogiem.
O, sławo, przyszłaś za późno.
Patrzą gasnące oczy,
Śmierć stoi w drzwiach, ode drzwi
Z buławą w ręku kroczy,
Buławą żegna. O, sławo,
Zawsze przychodzisz za późno.
Zawsze przychodzisz za późno.
*A idą posępni,
*A grają im dzwony,
*Ze wszystkich kościołów,
*A grają im dzwony
*Żałobne.
*A grają im dzwony,
*Ze wszystkich kościołów,
*A szumią, łopocą szarfami przyczołów
*Chorągwie, proporce
*Pogrzebne.
*Świeco niedobra,
*Właśnie pora była zgasnąć…
Teraz wiatr od ogrodu firanki rozchyla,
Zielono do księżyca odbłyska posadzka.
List przyszedł dzisiaj rano,
A pani Słowacka
Już go na pamięć umie,
Lecz raz jeszcze czyta.
Siedzi z listem po ciemku,
Do piersi przytula,
A list w dłoniach rozkwita,
A list szumi w głowie,
List z Paryża... Od Jula.
Jakże teraz zasnąć...?
Zielono do księżyca
Połyska posadzka,
Wiatr od góry zamkowej
Firanki rozchyla.
W kamienicy, we Lwowie,
Płacze pani Mochnacka.
Napisał jej Maurycy
O śmierci Kamila.
*Wiem, że wróceniem mojem lat bym ci przysporzył.
*Mów, matko, gdy spytają, czy twój syn powraca —
*Że syn twój na sztandarach, jak pies się położył
*I choć wołasz — nie przyjdzie.
*Oczy tylko zwraca.
*Świeco niedobra, właśnie
*Pora była zgasnąć...
Chwieją się, chylą się, świecą
Złote promyki,
Jeszcze chwila — ulecą
Na podmuchu muzyki!
Zawirują, zakręcą
Razem z muzyką twarze,
Ramiona obnażone,
Atłasowe krawaty,
W te płomyki — i panie,
I panowie, i kwiaty!
Ważki, srebrne, błękitne —
Wspomnienie i przeczucie —
I dumka ukraińska —
I francuskie pasaże —
Wszystko w jednej minucie
Walca. W jednej minucie —
Ktoś stanął przy fortepianie,
Ktoś szepnął:
„On vous adore”…
On vous adore.
Ach, czemu
To nie Marysia Wodzińska...?
*Na próżno serce truciznami poim...
*Kochanko pierwszych dni —
*Znów jestem twoim!
*Daj mi wstążkę błekitną,
*Oddam ci ją
*Bez opóźnienia.
*Albo daj mi cień twój
*Z giętką twą szyją —
*Nie, nie chcę cienia.
*Bywałem ja od Boga nagrodzonym
*Rzeczą mniej wielką:
*Spadłym listkiem
*Do szyby przyklejonym.
*Deszczu kropelką.
Siąpi deszcz mazowiecki,
Szepce, pochlipuje.
Deszcz zgrzebny, kapuśniaczek
Cichutki.
A malutki pastuszek,
W szarym worku na głowie,
Ociekający wodą
Podśpiewuje
Pajęczynę piosenki —
Oj, da dana, oj, dana —
*Taki wicher, ulewa,
*A to idzie i śpiewa —
*Oj, dana —
*Taka bieda na dworze,
*A ty śpiewasz, niebożę?
Ach, Delfino — Delfino —
*Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiły
*I coś tam klaszcze za borem.
To słowiki —
W leszczynie —
W leszczynie —
W Antoninie...
Wieczorem...
Gdzie to? Gdzie to?
Gdzie to wszystko?
Książę pan tak łaskawy —
Księżniczka taka śliczna.
A on był
Nauczycielem muzyki.
Słucha król piosnki słowiczej,
Słucha w Gródku na chłodzie, do rana.
Od tej nuty tajemniczej
W trzy dni, królu, śmierć tobie pisana.
Tak się sama układa ballada —
Kaszel rwie się z piersi suchotniczej —
Król Polaków na piosnkę słowiczą zapada,
Król Polaków umiera od piosnki słowiczej.
Gdzie to? Gdzie to wszystko?
W tej muzyce zostało
Na zawsze.
W niej mgły cieńsze,
Noce zieleńsze, gwiazdy
Jaskrawsze.
W niej lilie bielsze,
Słowiki śmielsze, oczy
kobiet gorętsze.
W niej rycerze prawdziwsi,
I aniołowie tkliwsi
I dziecięce kolędy świętsze.
W niej Bóg bliższy, step szerszy.
W niej czarnoksięskich wierszy
Rzewniejsza kantylena.
W niej żywsze zostało,
Niźli za życia, ciało
Chopina...
Człowiek spłonął, jak świeca.
A płomień uleciał ptakiem.
A promień frunął aniołem,
Ognia błękitnym słupem,
Ognia srebrną kolumną —
Nad trupem, nad popiołem,
Nad fortepianu trumną —
W niebo —
I stoi w oknie
Wawelskiej baszty
Gwiazdą wyniosłą...
*Lecą liście z drzewa,
*Co wyrosło wolne.
Gwiazda nie zagaśnie.
Ponad smutnem drzewem
Wieczna — świeci w górze.
*A to Polska właśnie.
* Wersy oznaczone gwiazdką były wydrukowane kursywą, która niestety nie jest tu mile widziana 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=wmHOBbEjYj4