Odludki i poeta
450
tytuł:
Odludki i poeta
gatunek:
słuchowisko radiowe
muzyka:
oryginał z:?
1825 roku
słowa:
Kapka.
To mi herbata! lepszej i sułtan nie pije...
To zapach! to moc! Ledwiem doniósł, tak w nos bije.
(stawiając herbatę)
Dodałem pół łyżeczki... kto czeka nie traci...
(do kosztującego)
Prawda?
(na stronie)
Za pół łyżeczki poeta zapłaci.
(do Czesława)
Co za smak! prawda? zapach! angielska prawdziwa;
Cieszy się nosek pański.... języczek używa,
(Czesław odwraca się od Kapki podpierając się na łokciu)
(na stronie)
Nikomum przez poetę dzisiaj nie dogodził.
Astolf.
Panie Kapko, czyś Waćpan poetą się rodził?
Kapka.
Jakto?
Astolf.
Czy piszesz wiersze?
Kapka.
Czy ja wiersze piszę?
Ja? Niech mnie Pan Bóg broni.
Astolf.
Czemuż zawsze słyszę,
Że poezyą wzywasz?
Kapka.
Ach, wzywam, niestety!
Bo w gardle stoją wiersze jednego poety.
Astolf.
Jakto?
Kapka.
Rok temu, jakaś pani, stara, chora,
Wdowa zkądsiś, jakiegoś, nie wiem, profesora,
Przybyła do nas z synem. Nikt tego nie przeczy,
Zrazu Edwin był chłopcem dobrym i do rzeczy,
Zarabiał jak mógł, pismem, rachunkiem, usługą,
A gdy lichy zarobek nie starczył na długo,
Chętnie, nad siły często, do pracy się stawił,
By tylko swojej matce jaką ulgę sprawił;
Nareszcie sprzedał książki i sprzętów ostatki,
Na najnędzniejszy pogrzeb, ale pogrzeb matki.
Ta uczciwość ściągnęła wszystkich mieszczan oczy,
Każdy dać mu zarobek był zaraz ochoczy;
A nasz pan Burmistrz, który na wszystko uważa,
Od razu go posunął na urząd pisarza.
I ja mu także dałem darmo dwa pokoje,
By tam czego nauczył Zuzię, córkę moję.
Ale Pan Edwin wkrótce, jak się odpasł nieco,
Nuż do wierszy... a wiersze jakby z worka lecą:
Zagadki, bajki, ody, czart tam wie nazwiska!
Pisze a pisze, Panie, aż mu pióro pryska.
Nie dość, całe już miasto jego wiersze czyta,
Zwłaszcza kobiety, każda jak marcypan chwyta.
Żadna nie wie co kura, co jaja, kurczęta,
Nie wie co mąka, krupy, a wiersze pamięta;
A moja panna Zuzia najbardziej bryknęła,
Czytywać jego wiersze i lubić zaczęła.
No, myślę sobie, wiersze, kto tam to uważa;
Ba! aż tu dalej panna z wierszy do wierszarza.
Hola Mospanie! nie ucz! diabli z tej nauki!
Co mi z tego dobrego?
Astolf.
Z tej nauki, wnuki.
Kapka.
Do nóg upadam.
Astolf.
Nie chcesz?
Kapka.
Pan nadto wesoły.
Astolf.
Co, nie chcesz dać mu córki? dla czego?
Kapka.
Bo goły.
Astolf.
Cóż ci to może szkodzić?
Kapka.
A cóż więcej szkodzi?
Astolf.
Ale, kiedy córka chce, wszakto o nią chodzi.
Kapka.
Jakto, własne me dziecie w złą mam puszczać drogę?
Nie zapobiedz nieszczęściu, gdy przewidzieć mogę?
A cóż więc ku rodzicom miłość, wdzięczność wznieci?
Astolf.
Baśnie, stare powieści o wdzięczności dzieci.
Pókiś córce potrzebny, pótyś ojciec drogi,
Sprzeciwisz się w czémkolwiek: z ojca tyran srogi.
Zmusiłeś ją nareszcie i dobrze się stało:
To dobro, nie najlepsze, dla niej zawsze mało;
A cóż dopiero, przymus gdy zły obrót bierze:
Złorzeczenia rodzicom, to dziecka pacierze.
I jakąż z losu córki możesz mieć nadzieję?
Czego się troszczysz, po co głowa ci siwieje?..
A chceszli gwałtem jaką zniewolić usługą,
Daj majątek... a dawszy nie popasaj długo.
Wtedy dzwony, żałoby, oświadczą ci dzięki
I dostaniesz nagrobek z twego zięcia ręki.
Kapka.
Już niech tam będzie co chce, ja się nie odmienię..
Nareszcie i sumienie...
Astolf.
Co to jest sumienie?
Kapka (cofając się).
Co to jest?
Astolf.
Tak — co to jest.
Kapka.
No... kto ma zasady...
Astolf.
W dramach, prawda, widziałem okropne przykłady,
Jak zgryzota sumienia zbrodniarza karząca
Szarpie w nocach bezsennych i z łoża wytrąca —
Włos zjeżony — wzrok dziki — w pół nagi — bez tchnienia.
I kiedy dobry aktor, dość robi wrażenia.
Lecz w świecie! ile razy widzieć ci się zdarzy,
Widzisz łotrów opasłych, rumianych zbrodniarzy,
Chrapią na miękkich łożach i z sumieniem razem,
Kołysani w śnie jeszcze swych zysków obrazem.
Kapka.
Dobrej nocy im życzę.
Astolf.
Nie dręcz się więc trwogą.
Wydaj córkę, niech idzie zwykłą teraz drogą;
Że ci najlepiej radzę, poznasz w rok dopiero.
Bo widzisz, kochają się, potém się pobierą,
Potém ona go zwiedzie, potém on porzuci,
Potém płacz, jęk, a potém do ciebie powróci.
(śmiejąc się wychodzi).
(SCENA VI)
Kapka, Czesław (dostaje książkę i czyta).
Kapka.
To mi panicz do rady, niechże Pan Bóg broni!
Aż mi się w głowie kręci, aż mi w uszach dzwoni.
A to jakiś heretyk! a to bez czci, wiary!
A co za język!.. czekaj nie ujdziesz bez kary.
(siada przy stoliku, dobywa z pugilaresu rachunek i ołówek; mrucząc).
Stancya, światło, kawa, wino, sér, sałata...
Summa złotych dwanaście... zapłacisz dukata.
(chowając rachunek).
Wszystko zganił, obgadał, we wszystko się wścibił...
I ten... siedzi jak mruk... hm!.. także mi uchybił.
(dostaje drugi rachunek).
Od niego... złotych dziewięć... dwanaście zapłaci;
Tak... niech kochają ludzi jakby własnych braci.
(Scena VII)
Kapka.
Panno Zuzanno!.. bliżej... jeszcze... w górę głowa...
Jeszcze... uważać teraz wszystkie moje słowa:
Jestem ojcem Waćpanny... wiesz o tém Waćpanna?
Wiesz?
Zuzia.
Wiem.
Kapka.
Kocha cię Edwin?
(milczenie).
Odpowie Zuzanna?
Zuzia (cicho).
Kocha.
Kapka.
Kochasz ty jego?
Zuzia (ciszej).
Kocham.
Kapka.
Chce się żenić?
Zuzia.
Chce.
Kapka.
Ty, chcesz pójść za niego?
Zuzia.
Jeżeli mam cenić...
Kapka.
Chcesz czy nie?
Zuzia.
Chcę, chcę.
Kapka.
Szczérze?
Zuzia.
Całą duszą moją.
Kapka.
Gdy więc twoje nauki na tym stopniu stoją,
Gdy on kocha, ty kochasz, kochacie wzajemnie,
Gdy tylko pozwolenia czekacie odemnie,
Jako ojciec troskliwy o swe własne plemię,
Ojciec dobry, powolny, a nie bity w ciemie,
Twoje dobro jedynie mający na względzie,
Daję rękę... że z tego... nic a nic nie będzie.
Zuzia.
Spodziewam się...
Kapka.
Zuzanna niech się nie spodziewa.
Izdebka darmo dana gdzie poeta śpiewa
Na kapustę potrzebna. Niech mi się wynosi
I po innych już strychach swoje wiersze głosi.
Zuzia.
Za cóż go tak wypędzać, i znieważać za co?
Toż on zasłużył od nas swoją szczérą pracą?
Jeżeli go nie kochać, wdzięczną mu być muszę,
On otworzył, ukształcił i wzniósł moją duszę;
Dla czegóż tobie, ojcze, niema być przyjemnie,
Widzieć ten postęp światła, tę odmianę we mnie.
Kapka.
Nadto, nadto jéj rozum za tém światłem śpieszy;
Mędrszaś już od prababki, i to mnie nie cieszy.
Naco, poco tych nauk? jak Kapki Kapkami,
Żadna Kapczanka nauk nie brała wierszami.
Zuzia.
Ależ kochany ojcze, mylnie wnosisz sobie,
Że nad czytanie wierszy, nic więcej nie robię,
Przeciwnie, te czytywać niedawnom zaczęła.
Kapka.
Cóż więc? czego się uczysz? jakie umiesz dzieła?
Zuzia.
Uczę się historyi.
Kapka.
Na co to się zdało!
Wiedz co się z tobą dzieje, nie co gdzieś się działo.
Zuzia.
Także geografii.
Kapka.
Jeszcze czego, proszę!
Jaka na filozofa! I ja mylnie wnoszę?
Żeby choć jeden przedmiot, jeden nienaganny!
Zuzia.
Także obcych języków.
Kapka.
Dość jeden dla panny.
Rachować, czytać, pisać, to mądrość kobiety;
Summa summarum żoną nie będziesz poety.
Powiedz mu jak tu przyjdzie, jakie me rozkazy,
I powiedz, że jednego nie mawiam dwa razy.
18.06.2021
Objaśnienia:
1)
wacan
-
(daw.) skrót od „waszmość pan”, „waszmość pani”
Tekst od Rabina za: https://pl.m.wikisource.org/wiki/Odludki_i_poeta/Akt
Szukaj tytułu lub osoby
Posłuchaj sobie
0:00
0:00
0:00
0:00
0:00
0:00
0:00
0:00
Etykiety płyt
Kapka.
To mi herbata! lepszej i sułtan nie pije...
To zapach! to moc! Ledwiem doniósł, tak w nos bije.
(stawiając herbatę)
Dodałem pół łyżeczki... kto czeka nie traci...
(do kosztującego)
Prawda?
(na stronie)
Za pół łyżeczki poeta zapłaci.
(do Czesława)
Co za smak! prawda? zapach! angielska prawdziwa;
Cieszy się nosek pański.... języczek używa,
(Czesław odwraca się od Kapki podpierając się na łokciu)
(na stronie)
Nikomum przez poetę dzisiaj nie dogodził.
Astolf.
Panie Kapko, czyś Waćpan poetą się rodził?
Kapka.
Jakto?
Astolf.
Czy piszesz wiersze?
Kapka.
Czy ja wiersze piszę?
Ja? Niech mnie Pan Bóg broni.
Astolf.
Czemuż zawsze słyszę,
Że poezyą wzywasz?
Kapka.
Ach, wzywam, niestety!
Bo w gardle stoją wiersze jednego poety.
Astolf.
Jakto?
Kapka.
Rok temu, jakaś pani, stara, chora,
Wdowa zkądsiś, jakiegoś, nie wiem, profesora,
Przybyła do nas z synem. Nikt tego nie przeczy,
Zrazu Edwin był chłopcem dobrym i do rzeczy,
Zarabiał jak mógł, pismem, rachunkiem, usługą,
A gdy lichy zarobek nie starczył na długo,
Chętnie, nad siły często, do pracy się stawił,
By tylko swojej matce jaką ulgę sprawił;
Nareszcie sprzedał książki i sprzętów ostatki,
Na najnędzniejszy pogrzeb, ale pogrzeb matki.
Ta uczciwość ściągnęła wszystkich mieszczan oczy,
Każdy dać mu zarobek był zaraz ochoczy;
A nasz pan Burmistrz, który na wszystko uważa,
Od razu go posunął na urząd pisarza.
I ja mu także dałem darmo dwa pokoje,
By tam czego nauczył Zuzię, córkę moję.
Ale Pan Edwin wkrótce, jak się odpasł nieco,
Nuż do wierszy... a wiersze jakby z worka lecą:
Zagadki, bajki, ody, czart tam wie nazwiska!
Pisze a pisze, Panie, aż mu pióro pryska.
Nie dość, całe już miasto jego wiersze czyta,
Zwłaszcza kobiety, każda jak marcypan chwyta.
Żadna nie wie co kura, co jaja, kurczęta,
Nie wie co mąka, krupy, a wiersze pamięta;
A moja panna Zuzia najbardziej bryknęła,
Czytywać jego wiersze i lubić zaczęła.
No, myślę sobie, wiersze, kto tam to uważa;
Ba! aż tu dalej panna z wierszy do wierszarza.
Hola Mospanie! nie ucz! diabli z tej nauki!
Co mi z tego dobrego?
Astolf.
Z tej nauki, wnuki.
Kapka.
Do nóg upadam.
Astolf.
Nie chcesz?
Kapka.
Pan nadto wesoły.
Astolf.
Co, nie chcesz dać mu córki? dla czego?
Kapka.
Bo goły.
Astolf.
Cóż ci to może szkodzić?
Kapka.
A cóż więcej szkodzi?
Astolf.
Ale, kiedy córka chce, wszakto o nią chodzi.
Kapka.
Jakto, własne me dziecie w złą mam puszczać drogę?
Nie zapobiedz nieszczęściu, gdy przewidzieć mogę?
A cóż więc ku rodzicom miłość, wdzięczność wznieci?
Astolf.
Baśnie, stare powieści o wdzięczności dzieci.
Pókiś córce potrzebny, pótyś ojciec drogi,
Sprzeciwisz się w czémkolwiek: z ojca tyran srogi.
Zmusiłeś ją nareszcie i dobrze się stało:
To dobro, nie najlepsze, dla niej zawsze mało;
A cóż dopiero, przymus gdy zły obrót bierze:
Złorzeczenia rodzicom, to dziecka pacierze.
I jakąż z losu córki możesz mieć nadzieję?
Czego się troszczysz, po co głowa ci siwieje?..
A chceszli gwałtem jaką zniewolić usługą,
Daj majątek... a dawszy nie popasaj długo.
Wtedy dzwony, żałoby, oświadczą ci dzięki
I dostaniesz nagrobek z twego zięcia ręki.
Kapka.
Już niech tam będzie co chce, ja się nie odmienię..
Nareszcie i sumienie...
Astolf.
Co to jest sumienie?
Kapka (cofając się).
Co to jest?
Astolf.
Tak — co to jest.
Kapka.
No... kto ma zasady...
Astolf.
W dramach, prawda, widziałem okropne przykłady,
Jak zgryzota sumienia zbrodniarza karząca
Szarpie w nocach bezsennych i z łoża wytrąca —
Włos zjeżony — wzrok dziki — w pół nagi — bez tchnienia.
I kiedy dobry aktor, dość robi wrażenia.
Lecz w świecie! ile razy widzieć ci się zdarzy,
Widzisz łotrów opasłych, rumianych zbrodniarzy,
Chrapią na miękkich łożach i z sumieniem razem,
Kołysani w śnie jeszcze swych zysków obrazem.
Kapka.
Dobrej nocy im życzę.
Astolf.
Nie dręcz się więc trwogą.
Wydaj córkę, niech idzie zwykłą teraz drogą;
Że ci najlepiej radzę, poznasz w rok dopiero.
Bo widzisz, kochają się, potém się pobierą,
Potém ona go zwiedzie, potém on porzuci,
Potém płacz, jęk, a potém do ciebie powróci.
(śmiejąc się wychodzi).
SCENA VI.
Kapka, Czesław (dostaje książkę i czyta).
Kapka.
To mi panicz do rady, niechże Pan Bóg broni!
Aż mi się w głowie kręci, aż mi w uszach dzwoni.
A to jakiś heretyk! a to bez czci, wiary!
A co za język!.. czekaj nie ujdziesz bez kary.
(siada przy stoliku, dobywa z pugilaresu rachunek i ołówek; mrucząc).
Stancya, światło, kawa, wino, sér, sałata...
Summa złotych dwanaście... zapłacisz dukata.
(chowając rachunek).
Wszystko zganił, obgadał, we wszystko się wścibił...
I ten... siedzi jak mruk... hm!.. także mi uchybił.
(dostaje drugi rachunek).
Od niego... złotych dziewięć... dwanaście zapłaci;
Tak... niech kochają ludzi jakby własnych braci.
Kapka.
Panno Zuzanno!.. bliżej... jeszcze... w górę głowa...
Jeszcze... uważać teraz wszystkie moje słowa:
Jestem ojcem Waćpanny... wiesz o tém Waćpanna?
Wiesz?
Zuzia.
Wiem.
Kapka.
Kocha cię Edwin?
(milczenie).
Odpowie Zuzanna?
Zuzia (cicho).
Kocha.
Kapka.
Kochasz ty jego?
Zuzia (ciszej).
Kocham.
Kapka.
Chce się żenić?
Zuzia.
Chce.
Kapka.
Ty, chcesz pójść za niego?
Zuzia.
Jeżeli mam cenić...
Kapka.
Chcesz czy nie?
Zuzia.
Chcę, chcę.
Kapka.
Szczérze?
Zuzia.
Całą duszą moją.
Kapka.
Gdy więc twoje nauki na tym stopniu stoją,
Gdy on kocha, ty kochasz, kochacie wzajemnie,
Gdy tylko pozwolenia czekacie odemnie,
Jako ojciec troskliwy o swe własne plemię,
Ojciec dobry, powolny, a nie bity w ciemie,
Twoje dobro jedynie mający na względzie,
Daję rękę... że z tego... nic a nic nie będzie.
Zuzia.
Spodziewam się...
Kapka.
Zuzanna niech się nie spodziewa.
Izdebka darmo dana gdzie poeta śpiewa
Na kapustę potrzebna. Niech mi się wynosi
I po innych już strychach swoje wiersze głosi.
Zuzia.
Za cóż go tak wypędzać, i znieważać za co?
Toż on zasłużył od nas swoją szczérą pracą?
Jeżeli go nie kochać, wdzięczną mu być muszę,
On otworzył, ukształcił i wzniósł moją duszę;
Dla czegóż tobie, ojcze, niema być przyjemnie,
Widzieć ten postęp światła, tę odmianę we mnie.
Kapka.
Nadto, nadto jéj rozum za tém światłem śpieszy;
Mędrszaś już od prababki, i to mnie nie cieszy.
Naco, poco tych nauk? jak Kapki Kapkami,
Żadna Kapczanka nauk nie brała wierszami.
Zuzia.
Ależ kochany ojcze, mylnie wnosisz sobie,
Że nad czytanie wierszy, nic więcej nie robię,
Przeciwnie, te czytywać niedawnom zaczęła.
Kapka.
Cóż więc? czego się uczysz? jakie umiesz dzieła?
Zuzia.
Uczę się historyi.
Kapka.
Na co to się zdało!
Wiedz co się z tobą dzieje, nie co gdzieś się działo.
Zuzia.
Także geografii.
Kapka.
Jeszcze czego, proszę!
Jaka na filozofa! I ja mylnie wnoszę?
Żeby choć jeden przedmiot, jeden nienaganny!
Zuzia.
Także obcych języków.
Kapka.
Dość jeden dla panny.
Rachować, czytać, pisać, to mądrość kobiety;
Summa summarum żoną nie będziesz poety.
Powiedz mu jak tu przyjdzie, jakie me rozkazy,
I powiedz, że jednego nie mawiam dwa razy.