Anhelli
350
tytuł:
Anhelli
rozdział XVI i XVII
gatunek:
recytacja, poemat
muzyka:
słowa:
(rozdział XVI)
A zostawszy sam, Anhelli zawołał smutnym głosem: więc koniec już!Cóż robiłem na ziemi? Byłże to sen?
A gdy rozmyślał Anhelli o tajemnicach przyszłych, zaczerwieniło się niebo i wybuchnęło wspaniałe słońce; a stanąwszy na kręgu ziemskim, nie podniosło się, czerwone jak ogień.
Korzystały z dnia krótkiego ptaki niebieskie i białe mewy, którym Bóg uciekać kazał przed ciemnością, i wielkimi tłumami leciały, jęcząc.
Więc spojrzał na nie Anhelli i zawołał: gdzie wy lecicie, o mewy?
I zdawało mu się, że w jęku ptaków usłyszał głos odpowiadający mu: lecimy do ojczyzny twojéj!
Czy każesz nam pozdrowić kogo? Czy usiadłszy nad jakim miłym domem, zapiać w nocy pieśń nieszczęścia?
Aby się obudziła matka twoja lub który z krewnych twoich i zaczęli płakać w ciemności z przerażenia,
Myśląc o synie, którego pożarła kraina grobowcowa, i o bracie, którego pochłonęło nieszczęście.
Taki był głos ptaków i rozkruszyło się serce w Anhellim, i upadł.
A słońce utonęło pod ziemią, i tylko jeszcze najwyżéj lecące ptaki świetniały na szafirowym niebie jak róż białych girlandy ulatujące ku południowi.
Anhelli był umarły.
(rozdział XVII)
W ciemności, która była potem, rozwidniła się wielka zorza południowa i pożar chmur.
A księżyc znużony spuszczał się w płomienie niebios, jakoby gołąb biały, spadający wieczorem na chatę czerwoną od słońca zachodu.
Eloe siedziała nad ciałem zmarłego, z gwiazdą melancholiczną na rozpuszczonych włosach.
I oto nagle z płomienistéj zorzy wystąpił rycerz na koniu, zbrojny cały i leciał z okropnym tententem.
Śnieg szedł przed nim i przed piersią konia, jak fala zapieniona przed łodzią.
A w ręku rycerza była chorągiew, a na niéj trzy ogniste litery paliły się.
I przyleciawszy ów rycerz nad trupa, zawołał grzmiącym głosem: tu był żołnierz, niech wstanie!
Niech siada na koń, ja go poniosę prędzéj niż burza tam, gdzie się rozweseli w ogniu.
Oto zmartwychwstają narody! Oto z trupów są bruki miast! Oto lud przeważa!
Nad krwawymi rzekami i na krużgankach pałacowych stoją bladzi królowie, trzymając szaty na piersiach szkarłatne, aby zakryć pierś przed kulą świszczącą i przed wichrem zemsty ludzkiéj.
Korony ich ulatują z głów jak orły niebieskie i czaszki królów są odkryte.
Bóg rzuca pioruny na głowy siwe i na obnażone z koron czoła.
Kto ma duszę, niech wstanie! Niech żyje! Bo jest czas żywota dla ludzi silnych.
Tak mówił rycerz, a Eloe, powstawszy znad trupa, rzekła: rycerzu, nie budź go, bo śpi.
On był przeznaczony na ofiarę, nawet na ofiarę serca. Rycerzu, leć daléj, nie budź go.
Jam jest w części odpowiedzialna, że serce jego nie było tak czyste jak diamentowe źródło i tak wonne jak lilie wiosenne.
To ciało do mnie należy, i to serce moim było. Rycerzu, koń twój tętni, leć daléj!
I poleciał ów rycerz ognisty z szumem jakoby burzy wielkiéj; a Eloe usiadła nad ciałem martwego.
I uradowała się, że serce jego nie obudziło się na głos rycerza i że już spoczywał.
A księżyc znużony spuszczał się w płomienie niebios, jakoby gołąb biały, spadający wieczorem na chatę czerwoną od słońca zachodu.
Eloe siedziała nad ciałem zmarłego, z gwiazdą melancholiczną na rozpuszczonych włosach.
I oto nagle z płomienistéj zorzy wystąpił rycerz na koniu, zbrojny cały i leciał z okropnym tententem.
Śnieg szedł przed nim i przed piersią konia, jak fala zapieniona przed łodzią.
A w ręku rycerza była chorągiew, a na niéj trzy ogniste litery paliły się.
I przyleciawszy ów rycerz nad trupa, zawołał grzmiącym głosem: tu był żołnierz, niech wstanie!
Niech siada na koń, ja go poniosę prędzéj niż burza tam, gdzie się rozweseli w ogniu.
Oto zmartwychwstają narody! Oto z trupów są bruki miast! Oto lud przeważa!
Nad krwawymi rzekami i na krużgankach pałacowych stoją bladzi królowie, trzymając szaty na piersiach szkarłatne, aby zakryć pierś przed kulą świszczącą i przed wichrem zemsty ludzkiéj.
Korony ich ulatują z głów jak orły niebieskie i czaszki królów są odkryte.
Bóg rzuca pioruny na głowy siwe i na obnażone z koron czoła.
Kto ma duszę, niech wstanie! Niech żyje! Bo jest czas żywota dla ludzi silnych.
Tak mówił rycerz, a Eloe, powstawszy znad trupa, rzekła: rycerzu, nie budź go, bo śpi.
On był przeznaczony na ofiarę, nawet na ofiarę serca. Rycerzu, leć daléj, nie budź go.
Jam jest w części odpowiedzialna, że serce jego nie było tak czyste jak diamentowe źródło i tak wonne jak lilie wiosenne.
To ciało do mnie należy, i to serce moim było. Rycerzu, koń twój tętni, leć daléj!
I poleciał ów rycerz ognisty z szumem jakoby burzy wielkiéj; a Eloe usiadła nad ciałem martwego.
I uradowała się, że serce jego nie obudziło się na głos rycerza i że już spoczywał.
22.12.2022
Tekst od Rubina z Wolne Lektury.
Szukaj tytułu lub osoby
Wykonawcy:
Wykonawcy:
A zostawszy sam, Anhelli zawołał smutnym głosem: więc koniec już!
Cóż robiłem na ziemi? Byłże to sen?
A gdy rozmyślał Anhelli o tajemnicach przyszłych, zaczerwieniło się niebo i wybuchnęło wspaniałe słońce; a stanąwszy na kręgu ziemskim, nie podniosło się, czerwone jak ogień.
Korzystały z dnia krótkiego ptaki niebieskie i białe mewy, którym Bóg uciekać kazał przed ciemnością, i wielkimi tłumami leciały, jęcząc.
Więc spojrzał na nie Anhelli i zawołał: gdzie wy lecicie, o mewy?
I zdawało mu się, że w jęku ptaków usłyszał głos odpowiadający mu: lecimy do ojczyzny twojéj!
Czy każesz nam pozdrowić kogo? Czy usiadłszy nad jakim miłym domem, zapiać w nocy pieśń nieszczęścia?
Aby się obudziła matka twoja lub który z krewnych twoich i zaczęli płakać w ciemności z przerażenia,
Myśląc o synie, którego pożarła kraina grobowcowa, i o bracie, którego pochłonęło nieszczęście.
Taki był głos ptaków i rozkruszyło się serce w Anhellim, i upadł.
A słońce utonęło pod ziemią, i tylko jeszcze najwyżéj lecące ptaki świetniały na szafirowym niebie jak róż białych girlandy ulatujące ku południowi.
Anhelli był umarły.
W ciemności, która była potem, rozwidniła się wielka zorza południowa i pożar chmur.
A księżyc znużony spuszczał się w płomienie niebios, jakoby gołąb biały, spadający wieczorem na chatę czerwoną od słońca zachodu.
Eloe siedziała nad ciałem zmarłego, z gwiazdą melancholiczną na rozpuszczonych włosach.
I oto nagle z płomienistéj zorzy wystąpił rycerz na koniu, zbrojny cały i leciał z okropnym tententem.
Śnieg szedł przed nim i przed piersią konia, jak fala zapieniona przed łodzią.
A w ręku rycerza była chorągiew, a na niéj trzy ogniste litery paliły się.
I przyleciawszy ów rycerz nad trupa, zawołał grzmiącym głosem: tu był żołnierz, niech wstanie!
Niech siada na koń, ja go poniosę prędzéj niż burza tam, gdzie się rozweseli w ogniu.
Oto zmartwychwstają narody! Oto z trupów są bruki miast! Oto lud przeważa!
Nad krwawymi rzekami i na krużgankach pałacowych stoją bladzi królowie, trzymając szaty na piersiach szkarłatne, aby zakryć pierś przed kulą świszczącą i przed wichrem zemsty ludzkiéj.
Korony ich ulatują z głów jak orły niebieskie i czaszki królów są odkryte.
Bóg rzuca pioruny na głowy siwe i na obnażone z koron czoła.
Kto ma duszę, niech wstanie! Niech żyje! Bo jest czas żywota dla ludzi silnych.
Tak mówił rycerz, a Eloe, powstawszy znad trupa, rzekła: rycerzu, nie budź go, bo śpi.
On był przeznaczony na ofiarę, nawet na ofiarę serca. Rycerzu, leć daléj, nie budź go.
Jam jest w części odpowiedzialna, że serce jego nie było tak czyste jak diamentowe źródło i tak wonne jak lilie wiosenne.
To ciało do mnie należy, i to serce moim było. Rycerzu, koń twój tętni, leć daléj!
I poleciał ów rycerz ognisty z szumem jakoby burzy wielkiéj; a Eloe usiadła nad ciałem martwego.
I uradowała się, że serce jego nie obudziło się na głos rycerza i że już spoczywał.