Gimpelowicz i Taister w podróży
357
tytuł:
Gimpelowicz i Taister w podróży
gatunek:
dialog pasażerski
muzyka:
oryginał z:?
1930 roku
słowa:
TAISTER:
O jej... Oj…GIMPLOWICZ:
Masz pan zupełnie rację. Jest tak źle, że niech Pan Bóg schowa.TAISTER:
Źle? Do „źle” ja się już przyzwyczaiłem.GIMPLOWICZ:
To po co pan wzdycha?TAISTER:
Pójdę sobie żałować...? Ojojoj...GIMPLOWICZ:
Tak, tak, tak, tak, tak... Jak się jedzie, to się nudzi.TAISTER:
Na okręcie jest jeszcze gorzej. Tam jak się nudzi, to się jedzie.GIMPLOWICZ:
Pan jeździłeś z okrętem?TAISTER:
Jeszcze jak? Byłem w Ameryki i z powrotem.GIMPLOWICZ:
No? Jak tam jest?TAISTER:
Skąd ja wiem? Ja nawet nie wysiadałem z Nowego Jorka.GIMPLOWICZ:
Z powodu?TAISTER:
Z powodu miałem dobrą posadę na okręcie. Byłem obrzydzaczem.GIMPLOWICZ:
Czem?TAISTER:
Obrzydzaczem. Pan wie? Linia okrętowa, żeby oszczędzać prowianty, to sadza do stołu obrzydzacza.GIMPLOWICZ:
Jakie to zajęcie jakieś?TAISTER:
Bardzo łatwe. Obrzydzacz siedzi przy stole i udaje, że go mgli. I krzyczy, ”już, już!” (....). I on obrzydza innem jedzenie. To dostaje za to pełne (...)! I jeszcze dziesięć dolarów dziennie.GIMPLOWICZ:
Ja sam bym wziął takie posadę! Przecież to rozkosz!TAISTER:
A z czym pan handlujesz?GIMPLOWICZ:
Robię z gotową bieliznę.TAISTER:
Na własne rękę?GIMPLOWICZ:
Fee... Jako komikwojadżer.TAISTER:
Duże obroty pan robi?GIMPLOWICZ:
Jak zepsuty wentylator. Żadne obroty. Dokładam bebechy.TAISTER:
To po co pan jeździ?GIMPLOWICZ:
A z czego będę żył? A pan? Pan tu siedzi handlowo?TAISTER:
Nie, mnie doktor radził natychmiast wyjechać.GIMPLOWICZ:
Pan jest chory?TAISTER:
Nie, to nie doktor medycyny. To doktor prawa, mój adwokat radził mnie.GIMPLOWICZ:
Aaaa (....), rozumiem, plajte, co?TAISTER:
Nie, nie, pójdę być wyjątek.GIMPLOWICZ:
Widzi pan? Ale ja mam oko... Od razu poznałem, że jakiś plajt …TAISTER:
Po czym pan to poznawałeś?GIMPLOWICZ:
Jak to się mówi, na złodzieju czapka się pali.TAISTER:
To jest głupie przysłowie. Jakby to była prawda, że na każdym złodzieju czapka się pali, to nad Warszawą byłaby luna jak od pożaru.GIMPLOWICZ:
Bardzo racja! Pozwoli pan, że się przedstawię. Gimpelowicz jestem.TAISTER:
Bardzo mnie przyjemnie, Taister jestem. Zaraz, zaraz... Gimplowicz, Gimplowicz... Czy pan przypadkiem nie jest taki mały brunet z binoklem? GIMPLOWICZ:
Niee... To moja siostra. Ja jestem wysoki blondyn. Łysy, łysy.TAISTER:
Możliwe. Człowiek teraz sam siebie nie poznaje. Dokąd pan jedzie?GIMPLOWICZ:
Ja? Do Łodzi. A pan?TAISTER:
Ja do Piotrkowa.GIMPLOWICZ:
Jak pan mówi do Piotrkowa, to pan chce, żebym ja myślał, że do Łodzi. Ale przecież, pan rzeczywiście jedzie do Łodzi. To po co pan kłamie?TAISTER:
Nie, nie, pójdę mówić prawdę. Przepraszam, a co pan wiezie w tej klatke?GIMPLOWICZ:
To prezent dla mojego brata. Żywy jeż!TAISTER:
Jeż? Co znaczy jeż?GIMPLOWICZ:
Jeż, to jest takie zwierzęcie! Obrośnięte z igłami.TAISTER:
Po co pańskiego brata jeż?GIMPLOWICZ:
Widzi pan, brat mój jest nerwowo chory, i pisał mi, że jego ciągle się śnią żmije i węże. A ja wiem, że żmije się boją za jeża, to ja go wiozę jeża.TAISTER:
Hehe! Zwariował pan? Przecież te żmije jego się tylko śnią. To nie są prawdziwe żmije.GIMPLOWICZ:
A ten jeż pan myśli jest prawdziwy? To zwyczajny szczur! Hahahaha!
18.04.2023
Przepisał Daniel B.
Szukaj tytułu lub osoby
Posłuchaj sobie
Etykiety płyt
-Masz pan zupełnie rację. Jest tak źle, że niech Pan Bóg schowa.
-Źle? To źle ja się już przyzwyczaiłem.
-To po co pan wzdycha?
-Będę sobie żałować...?
-Ojojoj...
-Tak tak tak tak tak... Jak się jedzie, to się nudzi.
-Na okręcie jest jeszcze gorzej. Tam jak się nudzi, to się jedzie.
-Pan jeździłeś (z?) okrętem?
-Jeszcze jak? Byłem w Ameryki, i z powrotem.
-No? Jak tam jest?
-Skąd ja wiem? Ja nawet nie wysiadałem z Nowego Jorka.
-Z powodu?
-Z powodu miałem dobrą posadę na okręcie.
-Byłem obrzydzaczem.
-Czem?
-Obrzydzaczem. Pan wie? Linia okrętowa. Żeby oszczędzać prowianty, to sadza do stołu obrzydzacza.
-Jakie to zajęcie jakieś?
-Bardzo łatwe. Obrzydzacz siedzi przy stole, i udaje, że go mgli. I krzyczy, "już, już!" (....). I on obrzydza innem jedzenie. To dostaje za to pełne (....)! I jeszcze dziesięć dolarów dziennie.
-Ja sam bym wziął takie posadę! Przecież to rozkosz!
-A z czym pan handlujesz?
-Robię gotową bieliznę.
-Na własną rękę?
-Tee... Jako commis (comique?) voyageur.
-Duże obroty pan robi?
-Jak zepsuty wentylator. Żadne obroty. Dokładam (....).
-To po co pan jeździ?
-A z czego będę żył?
-A pan? Pan tu siedzi handlowo?
-Nie, nie. Doktor radził natychmiast wyjechać.
-Pan jest chory?
-Nie, to nie doktor medycyny. To doktor prawa, mój adwokat radził mnie.
-Aaaa (....), rozumiem. Plajta, co?
-Nie nie. Pójdę być wyjątek.
-Widzi pan? Ale ja mam oko... Od razu poznałem, że jakiś plajt ma.
-Po czym pan to poznawałeś?
-Jak to się mówi, na złodzieju czapka się pali.
-To jest głupie przysłowie. Jak by to była prawda, że na każdym złodzieju czapka się pali, to nad Warszawą byłaby luna jak od pożaru.
-(....) racja! Pozwoli pan, że się przedstawię. Gimpelowicz jestem.
-Bardzo mnie przyjemnie, Taister jestem.
-Zaraz, zaraz... Gimpelowicz, Gimpelowicz... Czy pan przypadkiem nie jest taki mały brunet z binoklem?
-Niee... To moja siostra. Ja jestem wysoki blondyn. Lasy, łysy.
-Możliwe. Człowiek teraz sam siebie nie poznaje. Dokąd pan jedzie?
-Ja? Do Łodzi. A pan?
-Ja do Piotrkowa.
-Jak pan mówi do Piotrkowa, to pan chce, żebym ja myślał, że do Łodzi.
-Ale przecież, pan rzeczywiście jedzie do Łodzi.
-To po co pan kłamie?
-Nie nie... To domowe sprawy. (?)
-Przepraszam, a co pan wiezie w tej klatce?
-To prezent dla mojego brata. Żywy jeż!
-Jeż? Co znaczy jeż?
-Jeż, to jest takie zwierzęcie! Obrośnięte, z igłami.
-Po co pańskiego brata jeż?
-Widzi pan, brat mój jest nerwowo chory, i pisał mi, że jego ciągle się śnią, żmije i węże. A ja wiem, że żmije się boją na jeża. To ja go wiozę jeża.
-Hehe! Zwariował pan? Przecież te żmije jego się tylko śnią. To nie są prawdziwe żmije.
-A ten jeż pan myśli jest prawdziwy? To zwyczajny szczur!
Hahahaha!