Wicuś Trzepałkiewicz
312
tytuł:
Wicuś Trzepałkiewicz
gatunek:
monolog
muzyka:
oryginał z:?
1932 roku
słowa:
23.02.2024
Przepisał Daniel B.
Krzysztof
2024-02-23 21:42
Maria Ludwika Kownacka - słowa
Daniel B
2024-10-15 15:09
Nazywam się Wicuś Trzepałkiewicz, ale w szkole, to nigdy tak na mnie nie wołają, tylko "lenio", albo "cip cip cip cip cip"... A to wcale nie dlatego, żebym ja był leniwy, o nie... Ja jestem bardzo pracowity... Ani nie dlatego, żebym był podobny do kury, bo ja wcale nie jestem podobny do kury. Tylko wszystko to się stało przez tę gramatykę. Czy kto z was lubi gramatykę? Ja, to niby nie bardzo. To jest właściwie... i owszem, ale czasami, to niekoniecznie. A z tym leniem, to było tak. Razu jednego nasza pani wola, "Trzepałkiewicz!", a ja hyc, na równe nogi! A pani mnie pyta: "Powiedz mi, jak będzie liczba mnoga od rzeczownika 'len'"? A ja myślę sobie tak: "jeden len, to dwa lenie!" I mówię "lenie". Przecież każdy by tak powiedział. A oni jak się nie wezmą dopiero śmiać, już od tej pory zostałem "leniem". A z tym "cip cip cip cip", to było jeszcze gorzej. Pyta się pani raz całej klasy, jak będzie wołać od kury. I nikt, a nikt nie wiedział. Bo to wszystko głąby kapuściane. A pani mówi: "No jeżeli chcecie, żeby kura do was przyszła, to jak ją wołacie?" A ja przecież dobrze wiem, jak się woła na kury, więc wstaję i mówię "cip cip cip cip cip..." A oni znowu "hahaha" i "hahaha", jakby mieli z czego. No a jak się uspokoili, to pani mówi, że nie "cip cip cip", tylko o kuro. No a ja na to wstaję, i mówię: "Proszę pani, ja jestem ze wsi i dobrze wiem jak się na kury woła. Jak moja mama wyjdzie na próg i zawoła "cip cip cip cip cip", (...), to wszystkie kury lecą, mało łap nie połamią... A jak pani wyjdzie i zawoła "o kuro", to żadna, żadna kura do pani nie przyjdzie. To który wołacz lepszy?" A pani kazała mi siadać, a oni się śmieli jeszcze z pół godziny i wołali na mnie "cip cip cip (...)". Ale ale, prawda, zapomniałem, na samiuchnym początku, jak tylko przyszedłem do szkoły, to mnie nazywali "klamką". A z tą klamką, to było znowu tak. Przyszła raz pani na lekcję i mówi: "Niech dwaj chłopcy idą po mapę i po globus." A ja siedziałem przy samiuchnych drzwiach. To się zaraz z drugim zerwaliśmy i polecieliśmy. Lecimy przez korytarz, a ja, jak się poślizgnę o coś, i "rym!" prosto na klamkę. Wracam do klasy i beczę wniebogłosy. Pani się przestraszyła, złapała taką wielką flachę jodyny i taki wielki pędzel, staje nade mną i pyta: "Gdzie się uderzyłeś?". A ja mówię: "W korytarzu... Ale w co? W klamkę..." A potem, to już długi czas pokoju nie miałem. Ciągle się mnie pytali, czy mnie bardzo klamka boli, albo wołali na mnie "klamka, klamka!", ale to już u nas taki zwyczaj, każdy ma swoje przezwisko!
Dodaj komentarz