Miłość konduktora
215
tytuł:
Miłość konduktora
gatunek:
scena komiczna
muzyka:
słowa:
OSOBY:
Dyrektor, Konduktor, Córka dyrektoraKONDUKTOR:
- Panie dyrektorze, kocham pannę Agatę.
DYREKTOR:
- Hoho, jakże się to stało?
KONDUKTOR:
- Ujrzałem ją rano o godzinie dziesiątej minut jedenaście, a o dwunastej minut trzy, już była na stacji.
DYREKTOR:
- Na jakiej stacji?
KONDUKTOR:
- Na stacji mojego serca. Nie wiem, kiedy zostałem zawiadowcą moich czynności, a ona została naczelnikiem ruchu moich myśli i wszystkich wydziałów serca.
DYREKTOR:
- Musiałeś pan jechać sznelcugiem.
KONDUKTOR:
- Po co sznelcugiem? Ja dmuchałem ekstra cugiem. Panie dyrektorze, jej oczy świeciły, jak latarnie lokomotywy wśród nocy. A ja włóczyłem się za nią, jak tender. I dlatego postanowiłem sobie zmienić rozkład jazdy mego życia.
DYREKTOR:
- No tak, to pięknie... Ale czy pan będziesz miał dość pary i węgla, i czy nie zbraknie ci oleju i smarowidła?
KONDUKTOR:
- Panie dyrektorze, czuję sygnał w moim sercu i pociąg takiej szalonej miłości. Wpadła mi do serca, jak pakunek do brankardu, i gdzież ją mam wyekspediować?
DYREKTOR:
- No, jeżeli tak, to pogadaj pan z moją córką.
KONDUKTOR:
- O panie dyrektorze, jest mi tak pilno, jak pasażerowi na długiej stacji, co to nie ma tego... khm… bufetu.
DYREKTOR:
- Ticiu, Ticiu... Pan konduktorski chce ci coś powiedzieć.
CÓRKA DYREKTORA:
- Słucham papy... Aaa, pan konduktorski... Słucham pana.
KONDUKTOR:
- Panno Ticiu, od ciebie zależa, żeby pociąg mojego szczęścia przybył. Jeżeli twoja mała rączką dobrze nastawi zwrotnicę wpadniemy na dworzec szczęścia oboje. Bo jesteś tą lokomotywą , na której jeździłbym aż do śmierci i jeszcze troszkę po śmierci, i na której zajeździłbym się na śmierć, pakując w siebie rozżarzone węgle mojej miłości.
CÓRKA DYREKTORA:
- Nie zupełnie rozumiem...
KONDUKTOR:
- O panno Ticiu, rozumiesz dobrze. O Ticiu... Otwórz mi okienko do kasy, abym mógł swobodnie zwiedzić przedział dla dam, w którym siedzi kontroler mego szczęścia.
CÓRKA DYREKTORA:
- Panie konduktorski, jaki kontroler?
KONDUKTOR:
-Panno Ticiu, kiedy tu przyszedłem pierwszy raz, myślałem, że wyskoczę z szyn. A kiedy ujrzałem te meble bordo, jak w wagonie pierwszej klasy, powiedziałem sobie, ”to będzie ostatnia stacja”.
CÓRKA DYREKTORA:
- Panie konduktorski, panu się pewnie popsuły w głowie dzwonki elektryczne! Idź pan do kogo innego ekspediować swoje amory! I to za pośpiesznym trachtem!
KONDUKTOR:
- Aaa... Rozumiem, rozumiem... Jesteś pani już po trzecim dzwonku z Karolem i on gwizdnie, świśnie, i pojedzie tym pociągiem... A ja... Ja jestem wykolejony...
14.06.2024
Objaśnienia:
1)
brankard
-
wagon służbowy przystosowany do przewozu personelu kolejowego
2)
tender
-
w kolejnictwie, wagon specjalnej konstrukcji do przewozu węgla i wody dla parowozu
3)
amory
-
zaloty
Przepisał Daniel B.
Szukaj tytułu lub osoby
Posłuchaj sobie
Etykiety płyt
Konduktor:
Córka dyrektora:
Konduktor:
-Panie dyrektorze, kocham pannę Agatę.
Dyrektor:
-Hoho, jakże się to stało?
Konduktor:
-Ujrzałem ją rano o godzinie dziesiątej minus jedenaście, a o dwunastej minus trzy, już była na stacji.
Dyrektor:
-Na jakiej stacji?
Konduktor:
-Na stacji mojego serca. Nie wiem kiedy zostałem zawiadowcą moich czynności, a ona została naczelnikiem ruchu moich myśli, i wszystkich wydziałów serca.
Dyrektor:
-Musiałeś pan jechać sznelcugiem.
Konduktor:
-Po co sznelcugiem? Ja dmuchałem ekstra cugiem. Panie dyrektorze, jej oczy świeciły jak latarnie lokomotywy wśród nocy. A ja, włóczyłem się za nią jak fender. I dlatego postanowiłem sobie zmienić rozkład jazdy mego życia.
Dyrektor:
-No tak, to pięknie... Ale czy pan będziesz miał dość pary i węgla, i czy nie zbraknie ci oleju i smarowidła?
Konduktor:
-Panie dyrektorze, czuję sygnał w moim sercu, i pociąg takiej szalonej miłości. Spadła mi do serca jak pakunek do brankardu, i gdzie z nią mam wyekspediować?
Dyrektor:
-No, jeżeli tak, to pogadaj pan z moją córką.
Konduktor:
-O panie dyrektorze, jest mi tak pilno, jak pasażerowi na długiej stacji, co to nie ma tego... bufetu.
Dyrektor:
-Ticiu, Ticiu... Pan konduktorski chce ci coś powiedzieć.
Córka dyrektora:
-Słucham papy... Aaa, pan konduktorski... Słucham pana.
Konduktor:
-Panno Ticiu, od ciebie zależa, żeby pociąg mojego szczęścia przybył. Jeżeli twoja mała rączką dobrze (....), wpadniemy na dworzec szczęścia oboje. Bo jesteś tą lokomotywą , na której jeździłbym aż do śmierci, i jeszcze troszkę po śmierci, i na której zajeździłbym się na śmierć, pakując w siebie rozżarzone węgle mojej miłości.
Córka dyrektora:
-Nie zupełnie rozumiem...
Konduktor:
-O panna Ticiu, rozumiesz dobrze. O Ticiu... Otwórz mi okienko do kasy, abym mógł swobodnie zwiedzić przedział dla dam, w którym siedzi kontroler mego szczęścia.
Córka dyrektora:
-Panie konduktorski, jaki kontroler?
Konduktor:
-Panno Ticiu, kiedy tu przyszedłem pierwszy raz, myślałem, że wyskoczę z szyn. A kiedy ujrzałem te meble bordo, jak w wagonie pierwszej klasy, powiedziałem sobie, "to będzie ostatnia stacja".
Córka dyrektora:
-Panie konduktorski, panu się pewnie popsuły w głowie dzwonki elektryczne! Idź pan do kogo innego ekspediować swoje amory! I to za pośpiesznym trachtem!
Konduktor:
-Aaa... Rozumiem, rozumiem... Jesteś pani już po trzecim dzwonku z Karolem, i on gwizdnie, świśnie, i pojedzie tym pociągiem... A ja... Ja jestem wykolejony...